Drogi Maćku
Kiedyś,
bardzo dawno temu,
dostałam klucz do waszego mieszkania.
To
się stało zupełnie bez mojej zasługi, bez żadnego wysiłku z
mojej strony, dziwnym trafem, przypadkiem, a może cudem?
Potem
okazało się, że to był klucz do waszego życia, do waszego kraju.
Czyli
nic konkretnego nie dostałam, żadnego sprzętu metalowego, którym
zwykle otwiera się drzwi do domu.
Nie,
dostałam jakiś niezrozumiały klucz. Coś w rodzaju carodziejskiej
różdżki lub krótkiego kodu. Dostałam jedno tylko słowo, które
po polsku tak brzmiało: Felek.
Felek
– czyli po mojemu Felix – był naszym nauczycielem języka
polskiego na uniwersytecie Bazylejskim. Felek był ambitny. Chciał
nas uczyć wszystkiego, całej prawdy o skomplikowanej gramatyce tego
języka. Rozpisywał nam na tablicy wszystkie przypadki, reguły oraz
przynajmniej sto tysięcy wyjątków i kazał ich uczyć na pamięć.
A my – w moim roczniku siedziały na tej sali może trzy, cztery
osoby – zrozumieliśmy tyle, że po polsku lepiej nie odzywać się
wcale.
Felek,
może świadomy naszych narastających barier językowych, posyłał
nas wszystkich, całe stado szwajcarskich studentów slawistyki,
polonistyki do Krakowa. Do Państwa Krakowskich.
Więc
któregoś dnia ja, posłuszna Szwajcarka, rzeczywiście zapukałam
do drzwi Państwa Krakowskich na ulicy Grunwaldzkiej w Krakowie.
Niewiele potrafiłam powiedzieć, oprócz magicznego słowa: „Felek”.
„Ja od Felka”, bąknęłam. „Felek mnie przysłał”. Sezam
otworzył się i udostępniał mi wszystkie skarby. Bezwarunkowo!
Na
Grundwaldzkiej nikt wtedy nie martwił się gramatyką. Mieszkanie na
parterze wyposażone było w balkon, a ten nie miał balustrady. O
ile więc drzwi do mieszkania zawsze były dla mnie otwarte, to drzwi
balkonowe musiały zostać zamknięte. Ze względu na bezpieczeństwo.
Barierki językowe natomiast w mojej głowie dość szybko runęły.
A
pamiętasz, Maćku, dlaczego?
Pamiętasz
jakim prostym sposobem właśnie Tobie udało się zburzyć ścianę
zaporową moich helwetyckich przyzwyczajeń, tego przymusowego
podporządkowania się wszelkim regułom?
Będziesz
się śmiać, skądkolwiek teraz patrzysz na nas. Twoje słowo
magiczne brzmiało tak: „Coś podobnego!”
Ty,
wesoły, z szerokim uśmiechem na twarzy, zdumiony, zaskoczony na
serio lub nie, z szyderczą ironią, w kuchni na Grunwaldzkiej, w
Korytnicach, w Nidzicach, podczas dziennych lub nocnych rozmowach,
ciągle wybuchałeś tym swoim „coś podobnego!”
Coś
podobnego! Felek oczywiście zna termin fachowy. Dla lingwisty nie
jest to słowo, lecz fraza. Coś podobnego – to fraza
wykrzyknikowa. I tą frazą właśnie otworzyłeś mi, Maćku, kran
językowy, tak skutecznie, że teraz - no posłuchaj! - słowa leją
się strumieniami. Coś podobnego!
Coś
podobnego!
Teraz
do słów i do śmiechu dołącza płacz.
Coś
podobnego! Fraza wyrażająca również niedowierzanie! Coś
podobnego!
D.
pisała do mnie krótką wiadomość - Jesteśmy bardzo smutne.
A
ja, uwrażliwiona lekcjami Felka, od razu zrozumiałam, co się
stało: Ojciec odszedł, mąż odszedł, wujek odszedł, dziadek
odszedł. Nie ma już męskiego członka rodziny Krakowskich,
zostawił w smutku K. z córkami. Coś podobnego! Ciebie Maćku
nie ma już wśród nas. Coś podobnego!
Coś
podobnego! Grzebałam w pamięci, w papierach. I co się wyłania.
Góry wspomnień, stosy notatek. A gdzieś pośrodku niedokończona
pocztówka ze Szydłowa. Adres niepełny, brak ulicy oraz kodu
pocztowego. Resztę, imię i nazwisko adresata oraz miejsce, dokąd
pocztówka miała trafić, napisaleś Ty, Maćku, twoją ręką:
„Wielmożny Pan Dr Feliks K. …. Fryburg Bryzgowyjski”
Coś
podobnego! Pewnie prosiłeś mnie wtedy o uzupełnienie, a ja
zawiodłam. Nie dopisałam, nie wysłałam. Coś podobnego!
Ale
nie mogłam, bo tekst – też nie niedokończony. Pisany innym
charakterem pisma, ale nie moim. Bo bardzo czytelnym. Pisały
kobiety, w liczbie mnogiej – czyli my z Twoimi córkami:
Drogi
Felku!
Chciałybyśmy
jechać do Krakowa, ale nie możemy oderwać się od Korytnicy.
Trabancik nas też nie puści – a my go ciągle pchamy. (I na
Ciebie czeka!) …
Tu
tekst urywa. Pewnie znowu ja zawiodłam, nie dokończyłam, nie
dostarczyłam.
Ale
też nie wyrzuciłam. Zachowam wszystkie po Tobie pamiątki, Maćku.
Możemy
teraz zaktualizować i pocztówkę po czterdziestu latach wysłać do
Felka. Adres się nie zmienił. Niebo też się nie zmieniło.
Pocztówka pokazuje słoneczne szydłowskie mury miejskie oraz ruiny
zamku czternastowiecznego. Coś podobnego. Czas też leci
strumieniem, jak słowo i płacz. Coś podobnego!
Żegnaj,
Maćku! Od Felka mam Ci przekazać, że jesteś jego najlepszym
przyjacielem, że dziękuje Ci za wszystkie bezcenności. Dołączam
ja. Dziękuję Ci Maćku z głębi duszy za cudowną ongiś i smutną
dziś frazę „coś podobnego!” Żegnaj!